Piec


 

    W starym domu żył stary człowiek. Stary dom stał na czymś, co kiedyś było wsią, a teraz zostało paroma domkami już po całkowitym zniszczeniu, albo chwilę przed nim, tak jak ten. Stary człowiek za to po całkowitym zniszczeniu już był od dawna. Żona od niego odeszła lata temu, co było wielkim aktem odwagi w czasach, gdzie najważniejsze było, co ludzie powiedzą. Niewdzięczna jedna, na pewno spłonie w piekle, często starzec sobie myślał, co dawało mu wielką satysfakcję. Miał też dwóch synów, którzy w innym akcie wielkiej odwagi odwiedzali starca dwa razy do roku. Oślizgłe żmije na własnej piersi wykarmione, tak ich nazywał w myślach i na głos zawsze jak ich widział.


    Na wsi zostało może kilkanaście osób, ale kto by to liczył. Z nikim starzec nie rozmawiał, gdyż wiedział o tym doskonale, że wszyscy to byli złodzieje i pijacy. Wszyscy będą smażyć się w piekle, po swojej śmierci starzec za to będzie miał bardzo w niebie wygodnie, tłumów tam nie będzie przecież. W domu za to brakowało mu wygód, ale to nic, ważne, żeby później było to wynagrodzone. Do życia codziennego wystarczy to co ma, stary, rozkładany tapczan, kolorowy telewizor z paroma kanałami, no i piec. Piec daje ciepło, ciepło daje ukojenie, a ogień w nim rozbudza wyobraźnię, jak to inni będą się niedługo smażyć.

    Starzec godzinami patrzył przez otwarte drzwiczki na ogień pożerający kolejne porcje drewna. Wściekłość go ogarniała, jak musiał co kilka dni iść do pobliskiego lasu, żeby ściąć drzewo, na szczęście właściciel nigdy nie pilnuje swoich drzew, także można to robić kiedykolwiek. Trzeba bowiem mieć uwagę na to, żeby piekło w piecu nigdy nie zgasło, ukarani nie mogą mieć przerwy w mękach.

    "Twoi synowie niedługo przyjadą w odwiedziny, ile dni to zostało do Twoich imienin?", zapytał piec, a raczej głowa anioła, która żyje w piecu i nadzoruje piekło. "Niestety, ale wychodzi na to, że to już jutro", odpowiedział starzec, wyraźnie negatywnie nastawiony. "Twoi synowie są bardzo wysoko na liście grzeszników, obawiam się, że Twoje modlitwy już nic nie pomagają w tej sprawie". "Dawno przestałem się za nich modlić, to zwykli złodzieje. I pijacy. I, I niewdzięcznicy, zdrajcy, nie dość, że uciekli do miasta, tak się pracy bali, to jeszcze trucizny nawkładali mojej Anielce, że wybrała piekło zamiast życia ze mną". "Wiem". Na szczęście anioł zawsze doskonale rozumiał starca, co tylko utwierdzało go w przekonaniu, że kroczy drogą światła.

    Była noc, starzec leżał na złożonym tapczanie, który od dawna nie widział pościeli, patrzył przez okno na niebo. Obok niego leżały puste butelki i puszki po czymś w occie, sakramenty przyjęte na oczyszczenie duszy. Kiedy tak starzec tej właśnie nocy leżał, Anioł wyjrzał zza drzwi pieca i wyszeptał, "starcze, posłuchaj mnie, albowiem teraz jestem posłańcem". Starzec słuchał.

    Dzień był zimny, deszczowy, gówniany, zgodni ze sobą w stu procentach byli w tej kwestii Józef i Adam jadąc samochodem na spotkanie z ojcem. "Błagam Cię, zawróćmy, powiemy, że któraś z żon zachorowała, albo, że mój Sylwek, chyba stary piernik zrozumie, że taki dwu miesięczniak może nagle się rozłożyć", próbował Adam już od dłuższego czasu. "To ja Cię błagam, miejmy to za sobą. Dwie godziny, damy Chlorowi butelkę na imieniny, posłuchamy jacy to jesteśmy splugawieni przez świat i mamy spokój do Wielkanocy", Józef był starszy i zdecydowanie bardziej odporny od brata. "A co, jeżeli znowu mu coś odwali i każe nam spowiadać się mszy lecącej w TV?". "Wtedy wyjdziemy, wszystko ma swoje granice".

    Niestety, droga na wieś była długa, co w połączeniu z porą roku sprawiło, że bracia dojechali, jak już było ciemno, a przecież jeszcze trzeba będzie wracać.

    Józef zapukał do drzwi, które okazały się być otwarte, w środku nie było nikogo. Nie było to trudne do ustalenia, bo dom składał się teraz z jednej izby, dwie sypialnie były tak zawalone najróżniejszymi śmieciami, że w praktyce wyłączone z użytku. Dodatkowo salon łamane na kuchnia łamane na sypialnia ojca w całkiem sporej części był zajęty przez wielki piec, ojciec zawsze był ciepłolubny i ciągle przy nim przesiadywał, przecież nie mógłby spędzać czasu z dziećmi, czy z żoną. "Dobra, pewnie poszedł do lasu kraść znowu drzewo, pójdę po niego, Ty idziesz?", zapytał Józef. "Dzięki, mam dość marznięcia na ten moment, powodzenia w szukaniu. A i ten czas liczy się do ustalonych dwóch godzin, tak?". "Oszalałeś".

    Z braku zajęcia Adam patrzył w ogień płonący w piecu, było w tym coś dziwnie kojącego, mógłby powiedzieć wręcz, że czuje, jak humor mu się od tego poprawia, "byłbym nawet w stanie zrozumieć te jego hobby", pomyślał na głos. Wrócił ojciec do domu. "Dobry wieczór tato, najlepszego z okazji imienin, widziałeś może Józka"? "Czy widziałem, czy widziałem, synu kochany, mam wspaniałe wieści, dowiedziałem się, jak zbawić Wasze dusze, Twój brat był prze szczęśliwy!", starzec był wyraźnie podekscytowany, stan w jakim nie był od lat. "No... to fajnie, chyba. Możemy go zawołać? Musimy, wybacz, przyspieszyć z tymi imieninami, jeszcze powrót przed nami", mówiąc to, Adam dostrzegł szczegół nowy, błysk w oku ojca i dość spory worek, jaki pozostawił przy drzwiach. "Ale Józio jest tu z nami", mówiąc to starzec otworzył worek, z którego zaczął wyjmować syna. Adam poczuł, że chyba śni, wszystko, co zjadł w trasie właśnie z niego uleciało, dołączając do wielkiej kałuży krwi na podłodze. "Synu, patrz jak Twój brat uśmiecha się, jest już na ostatniej prostej do nieba", powiedział starzec po czym otworzył piec i zaczął wrzucać poćwiartowane ciało, kawałek po kawałku.

    Adam nie wiedział, co zrobić, w pierwszej chwili chciał uciekać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Zrobił krok w kierunku drzwi, ale jedyne, na co jego ciało się zdobyło, to szybki lot w kierunku podłogi, nie mógł już się ruszyć. Co tu się dzieje, to nie może być prawda, Adam z przerażeniem patrzył jak jego ojciec wrzucił do pieca ręce, nogi, części tułowia, a następnie wziął głowę, z namaszczeniem ją ucałował, by następnie dorzucić do reszty. Adam widział otwarte w przerażeniu oczy brata, zanim nie pożarł ich na zawsze ogień. "Co Ty zrobiłeś...", zapytał, choć jego głos bardziej przypominał bulgot, "dlaczego... przecież on nic nie zrobił...". "Nie zaczynaj znowu z tą gadką niewdzięcznika, podziękujesz mi, jak pójdziesz do nieba", w tej chwili starzec odwrócił się w kierunku Adama. "Błagam, daj mi odejść, mam małe dziecko, jesteś dziadkiem przecież!". "Aniele, tak jak się objawiło słowo, tak będzie ono zaraz spełnione co do litery, zobacz jak ta dusza raduje się na myśl o spotkaniu z Tobą, usłysz jej błaganie o przyjęcie w Wasze zastępy". "Błagam, tato, co się dzieje, pozwól mi odejść", Adam dalej nie mógł się ruszyć, a w ręku starca pojawiła się siekiera. "Proszę...". "...Amen", starzec zamachnął się siekierą, Adam próbował złapać ją ręką, ale w wyniku tego jego dłoń została wbita w czaszkę. Adam bezwładnie osunął się na podłogę.

    Starzec patrzył, jak ogień szczęśliwie przyjął dary, był dumny ze swojej posługi, pobożności i oddaniu sprawy. Żeby tylko jego dzieci mogły jeszcze mu podziękować, no, ale nie robi to dla poklasku, tylko dla zbawienia. Ten ogień tak przyjemnie tli, czuć jak rozgrzewa serce. Synowie pewnie już dotarli do nieba, niesamowite, co muszą widzieć. Starzec poczuł zazdrość. Dlaczego oni już dostąpili zbawienia, a on dalej musi być tutaj, na dole. Gdyby tylko był jakiś sposób. Jak tylko starzec o tym pomyślał, o razu wiedział, jakie jest rozwiązanie. Nie ma na co czekać, podszedł bliżej, otworzył drzwiczki, padł na kolana i włożył głowę do pieca. Poczuł przeszywający ból, ale ostatnie co zrobił, to uśmiechnął się, tak pięknie pachnie zbawienie.