Nie-Bajka O Wycieczce Szkolnej i Żywych Trupach




Szum zmienionego kanału w starym, kineskopowym telewizorze. Starszy, nienagannie ubrany pan, za nim ekrany. Prezenter wiadomości.


- Pracownik muzeum w stołecznym mieście zmarł po tym jak w trakcie inwentaryzacji próbował podnieść karton z półki. Karton rozerwał się i nieszczęśnik został śmiertelnie pokaleczony ludzkimi kośćmi, które się z tego kartonu wysypały. Kości należały do ludzi, którzy żyli pomiędzy czternastym, a piętnastym wiekiem. Pochówek należał do lokalnego szpitala, dużo kości należało do dzieci. Niestety, ale nie miały przy sobie dokumentów, także nie ma możliwości rozpoczęcia postępowań prawnych w sprawie zabójstwa. Obawiam się, że pozostanie między nimi… Kość Niezgody.

Szum zmienionego kanału w starym, kineskopowym telewizorze. Modnie ubrana kobieta koło czterdziestki. Stacja najpewniej muzyczna.

- Najgorętsza plota tego sezonu, uwielbiana Warszawska para, kiedyś nauczycielka, teraz blogerka modowa Wańcia i performer Oku rozchodzą się! Hashtag O eM Gie. Okazuje się, że kiedy Wańcia nie patrzyła, Oku uczestniczył w satanistycznych rytuałach. No jeżeli to nie jest hashtag przypał, to nie wiem już, co nim jest. Jeżeli chcesz dowiedzieć się więcej, z kim Wańcia pokazała się wczoraj na kolacji w centrum, albo jakie zwierzęta są najskuteczniejsze w rytuałach do przyzywania Belzebuba i gdzie koniecznie musisz pokazać się tej jesieni, żeby być kimś, to obowiązkowo pozostań z nami!

Szum zmienionego kanału w starym, kineskopowym telewizorze. Elegancko ubrana pani, kolejne wiadomości.

- Zapadła decyzja w sprawie producenta żywności dla zwierząt, który do swoich produktów dodawał modyfikatory smaku, w wyniku zatrucia którymi zmarło kilkaset sztuk trzody. Co ciekawe, kilkadziesiąt z tych zwierząt wykazywało objawy mutacji. Wyrok nakazuje zapłacić firmie grzywnę w wysokości dwustu złotych. To wspaniały dzień dla szukających sprawiedliwości właścicieli zwierząt, jak i aktywistów.

Szum zmienionego kanału w starym kineskopowym telewizorze. Czarny ekran.

- Mam dość tej telewizji. Same w niej pierdoły albo straszenie ludzi. Dwieście złotych grzywny za zatrucie setek zwierząt. To jakiś żart. - Konrad Walentkiewicz szukał powodu, żeby być wściekły na świat. Miał ku temu dobre przesłanki. Następnego dnia czeka go wycieczka szkolna. Jako wychowawca grupy rozwydrzonych nastolatków niestety, ale musi w takich rzeczach brać udział, ku swojemu nieszczęściu.

***

Punktualnie o ósmej rano Konrad pojawił się na miejscu zbiórki. Wyglądał tak, jak wygląda codziennie - spodnie dżinsowe, adidasy z sieciówki i flanelowa koszula w kratę. Kiedyś koszula była czerwona, teraz w najlepszym wypadku łososiowa, setki prań zrobiły swoje. W ręku dzierżył termos z kawą, rozpuszczalną, najlepsze na co nauczyciel może sobie pozwolić. Na głowie, jego znak rozpoznawczy, nosił identyczny kapelusz, jak Indiana Jones, brązowy kapelusz kowboja. Dostał go w prezencie od rodziców, którzy zawsze wierzyli w jego powołanie. 

Plan był, że skończy studia i zostanie archeologiem. Będzie mocno pracować i dostanie się na wykopaliska na całym świecie. Może nie będzie jak Indiana Jones, nie będzie walczyć z nazistami, duchami i kosmitami, ale może jedna ekscytująca przygoda, czy dwie, go czekają. Wygląda na to, że jednak nic z tego się nie ziści, od pięciu lat Konrad pracuje jako nauczyciel historii w liceum, piekle na ziemi, i nie wygląda na to, żeby cokolwiek w tej materii miało się zmienić. Świat archeologii jest dla niego tak samo niedostępny jak kiedy był mały, oglądał przygodowe filmy i marzył o przyszłości.

Punktualnie o ósmej rano Konrad pojawił się na miejscu zbiórki. Oczywiście, że nie ma nikogo więcej.

- Cześć Konrad! Widzę, że jesteśmy pierwsi - to była Wanda Kozak, polonistka i druga opiekunka grupy - Co Ty na to, żebyśmy pojechali sami, bez tych chodzących gangren i generatorów krindżu? Byłoby PKP. - Wanda była trochę młodsza od Konrada, ale poziomem cynizmu dublowała wielokrotnie. Konrad był w niej zakochany po uszy.

Kilka minut po nich w końcu zaczęli zjawiać się też uczniowie, całe trzydzieścioro ich. Stado ameb, jak nazywano ich w pokoju nauczycielskim. Ta konkretna klasa, profil historyczny, odznaczał się wyjątkowym natężeniem ludzi, na widok których ciśnie się na usta słowo apatia. Wyglądali, jakby nie mieli sił żyć, pewnie przez wieczne wpatrywanie się w telefon w ocenie Konrada. Grupa z trudem w końcu wgramoliła się do autobusu szkolnego. A dokąd ta wycieczka jest w końcu? Do zoo, dyrektor liceum stwierdził, że każdemu uczniowi przyda się odstresowanie przed egzaminami końcowymi, pogłaszczą sobie koniki, kozy i alpaki. Autobus ruszył, godzina i będą na miejscu.

***

Szum zmienionego kanału w starym kineskopowym telewizorze. Film w kolorze sepii z narratorem o głosie prosto z grobu.

- Żywy trup. Potocznie zwany Zombiem. Metafora konsumpcjonizmu, czy ostrzeżenie przed chorobami przyszłości? - Narrator miał bardzo powolny, metodyczny głos, gdyby trumna mówiła to właśnie tak by brzmiała. - Co zrobisz, jak zobaczysz reanimowane zwłoki za oknem. Będziesz walczyć, uciekać, ratować się, czy poddasz się i dołączysz do bezmyślnej masy, której jedynym celem jest zabijać… i zjadać tych, którzy jeszcze żyją. - Głos zaniósł się śmiechem który przypominał bardziej uderzanie w pusty bęben. Na ekranie umalowani aktorzy wyciągali z jednego z nim kolorowe wstęgi udające wnętrzności. Danse macabre.

Szum zmienionego kanału w starym kineskopowym telewizorze. Czarny ekran.

***

Zaciągnięty hamulec ręczny wydał z siebie błagalny zgrzyt - prośbę o zakończenie jego żałosnego żywota. To autobus szkolny zaparkował pod zoo. Dźwięk wyrwał Konrada z półsnu, gdzie pełen pewności siebie podchodzi do Wandy i zaprasza ją do kina i drinka po. Gwałtownie wyprostował głowę, która przed sekundą mogła robić za popielniczkę, i wrócił na ziemię. Nigdy pewnie to mu się nie uda.

- Ok klasa, wychodzimy. Szkoła zorganizowała dla was specjalny wybieg ze zwierzętami, gdzie będziecie mogli obudzić w sobie wewnętrznego pasterza. Jak dla mnie nie musicie się starać, ale spodziewam się, że będziecie cicho przez najbliższe trzy godziny. Maciek, oddaj Matyldzie jej telefon. Błażej, wyprostuj się, wyglądasz jak volkswagen garbus. Marta, Ty jedna masz tu głowę na miejscu, pilnuj swoich rówieśników. 

Konrad lubił dopiekać swoim uczniom. Miał talent do wyłuskiwania małych i dużych słabostek i wykorzystywania przeciwko nim. Marta, na przykład miała olbrzymie problemy z pewnością siebie i duża odpowiedzialność ją paraliżowała. Także cyk i Marta ma zepsuty cały dzień.

***

Wybieg wyglądał dokładnie tak, jak to sobie Konrad wyobrażał. Nudno, brudno i śmierdząco. Cześć klasy głaskała zwierzęta, większa część patrzyła w telefony.

- Oni sami powinni być pozamykani w klatkach, względnie przerobieni na paszę dla tych zwierząt. Co ja tu robię? - pomyślał Konrad. Przy tej całej pogardzie, jaką miał dla swojego otoczenia nie potrafił nie współczuć jednak zwierzętom. One jedyne są tutaj poszkodowane, nikt ich nie pytał, czy chcą tu być. On na swoje cierpienie sam się skazał przynajmniej. Gonił za mrzonką i wylądował w kupie gówna. One, zwierzęta, do tego gówna zostały zaciągnięte siłą. Gdzieś tam za tymi kratami był cały świat dla nich, zielona trawa, niebieskie niebo, połacie otwartej przestrzeni. Nic z tego, człowiek sobie wymyślił, że mają siedzieć w tych klatkach albo żałosnej imitacji przestrzeni w postaci wybiegu. Konrad czuł smutek jednak poprawił mu się humor, kiedy jego wzrok powędrował ku Wandzie. 

On patrzył na nią wzrokiem chcącym ją pożreć. Ona stała roześmiana głaszcząc owcę, która beczała, jakby miał to być koniec świata. Skąd wiedziała?

- Kochani, teraz karmimy zwierzęta - Opiekun z zoo stanął na środku placu, obok niego wielki plastikowy pojemnik z jedzeniem. - Najważniejsza zasada to nie bać się, co bardziej skoczne zwierzaki, kozy i owce, będą na was skakać, jest to absolutnie normalne, nie macie się czego bać. Wyjątkowo bardzo smakuje im te jedzenie, które kupili na promocji, że niby miało być wycofywane.

***

Szum zmienionego kanału w starym kineskopowym telewizorze. Film przyrodniczy. Żeński głos w tle.

- Zwłoki lwa, które od wielu godzin leżały na słońcu, przyciągają wszelkiej maści insekty, które nie mogą oprzeć się posiłkowi złożonemu z nadgniłego mięsa. Tuż obok wszystkiemu przygląda się grupa hien. Gardzą one posiłkiem, tak jak i przekonaniem opinii publicznej, że same są padlinożerne.

Szum zmienionego kanału w starym kineskopowym telewizorze. Transmisja wyścigu, który właśnie się zaczynał. Słychać głos komentatora.

- Widzimy już czerwone światła, jeszcze tylko parę sekund. I ruszyli! Zapowiada się prawdziwa jatka w tej zaciętej walce o mistrzostwo, a w niektórych przypadkach też o przeżycie!

Szum zmienionego kanału w starym kineskopowym telewizorze. Czarny ekran.

***

Konrad schował się za rogiem korytarza, w dłoni ściskał wyrwaną rękę Maćka. Próbował wyciągnąć go, ale większość klasy była już przemieniona w żywe trupy, nie mieli szans na ucieczkę. Chwycili Maćka i natychmiast zaczęli go gryźć i zjadać, Konrad próbował go wyciągnąć, ale udało mu się tylko wyrwać rękę. Teraz był w tak dużym szoku, że nie wiedział, co z tą ręką zrobić. W końcu delikatnie ją położył na podłodze, jakby mogła się jeszcze komuś kiedyś przydać.

- Co się do jasnej anielki wydarzyło? - powiedział na głos. Jeszcze dwadzieścia minut temu widział, jak uczniowie karmią zwierzęta. Co potem? Zwierzęta opanował dziki szał, zaczęły gryźć uczniów po czym umierały w męczarniach, ich kończyny wyginały się na wszystkie strony. Uczniowie jak muchy padali na ziemię, by za chwilę wstać, poobgryzani, nieżywi, a ruchomi. W takim stanie natychmiast rozpoczęli polowanie na pozostałych. Był świadkiem, jak opiekun zoo stracił przez odgryzienie głowę, która spadła na ziemię i toczyła się pomiędzy nogami, jak jakaś aztecka odmiana piłki nożnej. Przerażenie mieszało się u Konrada z poczuciem, że ten dzień nie skończy się dla niego dobrze. Śmierć nadchodzi, a on dzisiaj będzie u niej na kozetce.

Aktualne schronienie nie wystarczy na długo. Potrzebuje pomysłu i to potrzebuje go szybko. Próbował sobie przypomnieć, czy ktoś jeszcze mógł przeżyć. Był prawie pewny, że widzi jak Wanda łapie jakiegoś ucznia i odciąga w kierunku wyjścia. Oby przeżyła. Marta chwilę wcześniej poszła do łazienki, może zobaczyła co się dzieje i tam została.

- Jest to jakiś początek planu. - Pomyślał Konrad. Wyjrzał za róg, stało tam kilku nieumarłych. Konrad widział wiele filmów o żywych trupach i jak one wyglądają, ale zdecydowanie żaden nie oddał, jak bardzo obrzydliwym to jest widokiem. Widział dokładnie, jak z każdą sekundą martwe ciało gnije coraz bardziej, charakterystyczne cechy, które wcześniej definiowały człowieka, zanikały. Zastępowała je bezkształtna masa i wydzielająca się z niej śmierdząca ropa zmieszana z krwią i rozpuszczającą się tkanką. Ciało spływało po delikwencie, który jednak ciągle miał siłę poruszać się, ledwo, i szukać pożywienia. Zebrało go na wymioty, kiedy przez korytarz przeczołgała się górna część ciała jednego z uczniów. Kończył się na pasie i ciągnął za sobą własne wnętrzności. Z ostatniej części grdyki, która mu została, wydobywał się żałosny bulgot. Przypominał bardziej wołanie o pomoc niż ryk polowania. To już nie był człowiek. Nie było to też zwierzę. Było to coś innego, nie z tego świata, kukła poruszana magią nienawiści do wszystkiego, co żywe. Gdyby spojrzał mu w oczy, Konrad by przysiągł, że w ich środku nie było już żadnej duszy. Smutne, czas stąd spierdalać, pomyślał.

***

Konrad wyczekał na moment, kiedy wszystkie żywe trupy były odwrócone od środka korytarza. Miał jako takie rozeznanie, chciał dobiec do damskiej łazienki. Teraz! Jak tylko ruszył przed siebie, cały korytarz żywych trupów natychmiast go usłyszał i odwrócił się w jego stronę. Na szczęście refleks i ruchy mieli na tyle wolne, że bez większego problemu udało mu się przebiec tuż obok. To nie jest takie trudne, w jaki sposób pozostali dali się złapać, pomyślał i oczywiście w tym momencie potknął się. Z hukiem wyłożył się na podłodze, dosłownie kilka metrów od pewnej śmierci. 

- Kurwa nie! Nie teraz! - wyrwało mu się z gardła i przetoczył się na bok. W miejscu gdzie jeszcze był przed sekundą, teraz spadła prawie bezkształtna, charcząca masa. Podniósł się, zaczął znów biec przed siebie. Po kilkudziesięciu metrach widział już drzwi łazienki. Nie miał czasu na pukanie i sprawdzanie, czy ktoś z niej korzysta, po prostu wparował do środka w nadziei, że znajdzie tam Martę. 

Miał szczęście, ale widok i tak był zaskakujący. Marta stała z widłami wymierzonymi w jego twarz, u jej stóp leżały podziurawione części wielu byłych kolegów i koleżanek. Podniósł ręce do góry, jakby to była lufa pistoletu wymierzona w niego.

- Błagam, nic mi nie rób, ja żyję! Nie jestem jednym z nich! - Konrad krzyknął w antycypacji, że Marta nie będzie zadawać żadnych pytań. Marta otworzyła usta, ale zabrakło jej słów, lekko opuściła widły.

- Marta, jak dobrze Cię widzieć, już myślałem, że tylko ja przeżyłem. Czy widziałaś jeszcze kogoś? Musimy znaleźć pozostałym uczniów, Panią Wandę, musimy stąd uciekać, zawiadomić służby… - Konrada w twarz uderzyła teraz własna głupota. Przecież nie jest to film, gdzie wylądowali w lesie bez zasięgu. W kieszeni miał telefon. Zaraz tu będzie wojsko, policja, będą uratowani. - Zaczekaj Marta, zaraz wszystko będzie dobrze. - Wykręcił numer, połączyło go z operatorem.

- Policja! Dzięki Bogu! Jestem w zoo w północnej części miasta ! Byłem tu ze swoją klasą, jestem nauczycielem. Nagle wszystkie zwierzęta oszalały i zaczęły gryźć wszystkich. Uczniowie zmienili się w zombie i zaczęli się zjadać nawzajem! Przyślijcie wojsko, zanim to nie rozpanoszy się na całe miasto! Błag… - Tutaj przerwę Panu. - Powiedział głos w słuchawce. - Bardzo ładnie przemyślany żart, jestem pewien, że doskonale bawicie się z kolegami, ale proszę wiedzieć, że zajmowanie numer alarmowe podpada pod paragraf i karę grzywny. Proszę się ogarnąć. - Sygnał urwał się, Konrad został na linii sam. 

- Marta… Policja nie chce mnie słuchać… - Konradowi głos łamał się. Strużka łez poleciała mu po policzku. Do tej pory podtrzymywała go adrenalina, teraz dopiero zaczął odczuwać ogrom sytuacji. Przecież może jest właśnie świadkiem końca cywilizacji. Tylko tego brakowało, przeklęte wycieczki szkolne. Tonięcie we własnym nieszczęściu przerwało mu spostrzeżenie dotyczące Marty. Przecież od kiedy wszedł ona ani razu nie odezwała się. Przyjrzał się jej uważnie i dostrzegł wręcz śmiertelne w niej napięcie. Kąciki ust poruszały się bezwarunkowo, powieka w oku skakała w górę i dół. Cała stała w bezruchu, jakby postanowiła zostać posągiem.

- Marta… wszystko w porządku? - zapytał Konrad przerażony. Czy zaczęła zmieniać się w jednego z nich? Przez dłuższy czas nie odpowiadała mu, w końcu jednak wzięła głęboki oddech.

- Panie Profesorze… ja przepraszam… miałam pilnować ludzi z klasy… zawiodłam Profesora - tak, Konrad był jednym z tych nauczycieli w liceum, co kazali tytułować się per Profesor.

- Marta, to ja przepraszam, wcale nie oczekiwałem tego od Ciebie. - Konradowi zebrało się na szczerość. - Mówiłem to z czystej złośliwości, bo wiedziałem, że tym Cię zdenerwuję. Przepraszam, to tylko i wyłącznie moja wina. - Koniec świata to idealny moment na stanie się lepszym człowiekiem.

Marcie powieka jeszcze bardziej rozszalała, jakby ta informacja nie mogła się przeprocesować i próbowała uciec z głowy.

- Panie Profesorze… Panie Konradzie… Ty fiucie.

W tym momencie Marta zamachnęła się widłami w kierunku torsu Konrada. Na szczęście dla niego była zbyt spięta, żeby zaatakować szybko, co dało mu czas na unik. Doskoczył do niej i złapał oburącz za widły, zaczęli się przepychać.

- Marta, uspokój się! To nie czas na to, przepraszam! Powiedziałem, przepraszam! Musimy się ratować, uciekać razem, nie walcz ze mną!

Marta jednak nie ustępowała. Dalej próbowała wyrwać broń z jego rąk.

- Dobrze! Niech będzie po Twojemu. - Konradem zawładnęła wściekłość, bezsilność zalała mu wzrok. Odruchowo otworzył drzwi wyjściowe łazienki i wypchnął Martę, prosto w objęcia grupki żywych trupów. Zamknął drzwi, oparł się o nie i osunął na podłogę. Ciężko dysząc słuchał krzyki Marty, odgłosy gryzienia, mlaskania i w końcu ciszę.

- Konrad, albo Ty albo ona. - Powiedział sobie na głos ku pokrzepienia serca. 

Rozejrzał się, w rogu łazienki było małe, prostokątne okno na zewnątrz. Za nim kawałek placu i brama wyjściowa. Gdyby udało mu się uciec, mógłby sprowadzić pomoc. Pomyślał sobie, byłoby to coś w stylu Indiana Jonesa, to jest moja chwila. Poprawił kapelusz na głowie, otworzył okno, z trudem wspiął się na górę i przewrócił na drugą stronę. 

***

Szum zmienionego kanału w starym, kineskopowym telewizorze. Starszy, nienagannie ubrany pan z ekranami za plecami. Prezenter wiadomości.

Dobry wieczór Państwu po krótkiej przerwie. Kontynuujemy naszą relację z wydarzenia, które jedni nazywają epidemią żywych trupów, inni początkiem armagedonu, jeszcze inni dniem sądu ostatecznego. Policja i wojsko otoczyły zoo. Mogło ono stać się ogniskiem rozprzestrzeniającego się wirusa, gdyby nie dzielna Pani Wanda Kozak. Zgodnie ze swoim nazwiskiem bohatersko uciekła z miejsca zdarzenia, by ostrzec społeczeństwo. Pani Wanda według jej własnego testymoniału jest jedyną ocalałą z dramatu, który wydarzył się tego poranka. Jak sama mówi, próbowała uratować jak najwięcej osób, jednak żywe trupy okazały się o wiele sprytniejsze, niż pokazywali to w filmach. Oddaję głos naszemu dziennikarzowi, który jest w terenie i jest już gotowy porozmawiać z naszym kozakiem.

Szum zmienionego kanału w starym kineskopowym telewizorze. Czarny ekran.

***

Konrad wstał z ziemi mocno poturbowany. Nie spodziewał się, że tak potraktuje go spadek z okna. Niestety, zrobił na tyle dużo hałasu, żeby ściągnąć uwagę grupki zombie, która już szła w jego kierunku. Słyszał też krzyk, ktoś krzyczał jego imię. To była Wanda, stała na dachu autobusu, zaparkowanego trochę z boku, otoczonego przez kolejną grupę nieumarłych. Jedyne co teraz Konrad słyszał to jej wołanie o pomoc, to był jego czas, wiedział o tym. Rozpędził się i staranował nieumarłych spod autobusu. Wyszło mu to bardzo nieporadnie, ale o dziwo na tyle skutecznie, żeby mógł wspiąć się na dach po przedniej masce autobusu.

- Konrad, Ty żyjesz, jak to się stało?! - Wanda była wyraźnie wstrząśnięta.

- Miałem farta, jesteśmy już bardzo blisko bramy, możemy pobiec! - Konrad czuł, że mógłby teraz przenosić góry. Wanda jednak nie miała takiej pewności w sobie. - Był tu wcześniej Radek ze mną, zeskoczył, żeby pobiec do bramy ale… - wskazała palcem Radka - żywego trupa - który razem z resztą grupy charczał pod autobusem. Ciężko było go rozpoznać, miał odgryzioną większość twarzy, ale to był on. 

- Wanda, nie mamy wyjścia. Musimy wydostać się stąd i ostrzec ludzi. Mam tylko nadzieje, że żadne z tych monstrów nie wydostało się na zewnątrz. Musimy przeżyć. Musimy przeżyć, Wanda, bo chciałbym zaprosić Ciebie na randkę. - Konrad w tym momencie czuł, że może wszystko, czysta energia teraz płynęła w jego żyłach. Poprawił zawadiacko kapelusz. 

- Pójdziemy na drinka, na tańce, na film, byle nie o zombie. Od zawsze chciałem Cię zaprosić gdzieś i teraz czuję, że już nie jestem w stanie tego ukrywać!

Wanda spojrzała na niego i na jej twarzy pojawiło się zrozumienie. Podeszła do Konrada tak blisko, że miała go na wyciągnięcie ręki. Ku jego zaskoczeniu przytuliła go. - Konrad, już wiem, jak stąd uciekniemy. Uciekniemy i zrobimy to wszystko o czym marzysz. Teraz jednak mam do Ciebie prośbę. Nie czekając na jego odpowiedź odepchnęła go. Odepchnęła go na tyle mocno, że spadł na ziemię, co zwróciło uwagę wszystkich nieumarłych wkoło. Rzucili się na niego, co Wandzie dało czystą drogę do ucieczki. Wanda, albo Ty albo on, pomyślała zanim zamknęła za sobą bramę.

Szum zmienionego kanału w starym kineskopowym telewizorze. Film w kolorze sepii pokazujący jak grupa żywych trupów rozszarpuje mężczyznę w średnim wieku, który miał na sobie kapelusz bardzo przypominający ten, jaki nosił sam Indiana Jones. Umalowani aktorzy wyciągali z niego kolorowe wstęgi udające wnętrzności. Pstryknięcie wyłączającego się starego kineskopowego telewizora. Czarny ekran.