Sześć rzędów zębów, każdy o zupełnie innym kształcie. Zęby czarne jakby od dawna gniły, a właściwie to już przeszły w stan jeszcze bardziej parszywy. Może też czarne są po prostu od zła, które się w nich kryje. Tylko te białe szlaczki na wierzchu, który trochę przypominają tatuaże, ale zapewne są oznaką jakiejś groteskowej, jeszcze nienazwanej choroby, wyleczenia, której żaden specjalista by się nie podjął. Smród z nich wydobywający się sprawia, że Janisowi robi się niedobrze, ale to tylko wierzchołek góry lodowej, jest jeszcze wielkie, czarne, błyszczące ślepie, które bezmyślnie się w niego wpatruje, wyczekując na idealny moment, żeby kłapnąć paszczą z sześcioma rzędami zębów i zakończyć tym jego bezsensowny żywot. Tylko dlaczego muszę patrzeć się w te zębiska codziennie, rozmyślał Janis, skup się idioto, zanim będzie za późno, znasz przecież klucz, żeby okiełznać tę bestię. Z największym trudem, ze łzami w oczach i bólem w sercu Janis wpisał hasło i odpalił laptopa, oko bestii zgasło, zastąpił go ekran pulpitu, Jesteś śmieszny. Janis bezmyślnie patrzył się przed siebie, gdyby za jego serce chwyciła rękawica zrobiona z lodu, byłoby to dla niego przyjemne uczucie ciepła, w porównaniu do tego, co czuje teraz. Chciałby coś powiedzieć, ale nie ma do kogo, przed sobą widzi ściankę z napisem „rzeczy niemożliwe robimy od ręki, na cuda trzeba chwilkę zaczekać", mam nadzieję, że ktokolwiek został ten napis, że zdarzył się cud i spadła na nią cegła w drewnianym budynku. Po bokach nie było lepiej, materiałowe ścianki w kolorze zgniłej zieleni dają złudne uczucie prywatności w biurze, ale jednocześnie podkreślają i tak dobrze sobie radzący klaustrofobiczny klimat jego pracy.
Moja praca, czym ja właściwie się zajmowałem. Janis ma duże problemy z pamięcią, jest na jego chorobę nawet nazwa, ale w tej chwili nie mógł sobie jej przypomnieć. Bardzo trudno było znaleźć pracę z taką przypadłością, ale w tej firmie najwyraźniej uznali to za atut. Spojrzał na notatki na biurku, zawsze ma je pod ręką, gdyby zapomniał oddychać, albo jak dojść do domu. Manager Śmierci Cyfrowej, wspaniale, mówcie mi ŚMIERĆ, ja Wam odpowiem, "WITAM". Pamiętał to ogłoszenie o pracę, nigdy jeszcze takiego nie widział, ale czytał w Internecie, że jest to prawdziwy zawód przyszłości. Pilnowanie, by zmarły zniknął całkowicie w przestrzeni cyfrowej, by wyparowały jego konta, dane poufne, możliwości bycia wykorzystanym do fałszywych kredytów, a zostały tylko rozczulające zdjęcia z rodziną i zwierzętami. Brzmiało jak coś, co rzeczywiście może pomóc ludziom.
Do
Janisa podszedł jego przełożony, ponury żniwiarz z wieloletnim stażem,
aparycją sugerującą, że w poprzednim wcieleniu był zawodowym rowerzystą,
który do aktualnego wcielenia przemycił absurdalne okulary
przeciwsłoneczne idące wzdłuż głowy, na pewno zwiększona aerodynamika
tutaj mu się bardzo przyda. Janis bał się go panicznie, ale także
uwielbiał i chciał być jak on. „J-typie, w raporcie tygodniowym jest
krytyczny błąd, cyfrat, którym się zajmowałeś, wykazał aktywność w
sieci. Co to za gówno? Czy zrobiłeś wszystko zgodnie z protokołem?".
Zadając te pytania, Przełożony poczuł, że aż musi zacząć robić
przysiady.
„Tak... wszystko zgodnie z procedurą, rodzina dostała
możliwość sprawdzenia kont, plus do tego pozostawienia pożegnalnych
wiadomości na... social media i wtedy rozpocząłem proces szyfrowania i
dezintegracji cyfrata... co do joty". Janis miał dobrą pamięć do
procedur, co robiło wrażenie, porównując do jego braku możliwości
podania z pamięci informacji, co robił na swoich ostatnich urodzinach,
które były tydzień temu.
„Coś ewidentnie spierdoliłeś J-typ, masz tu
lokalizację podejrzanego logowania, chcę, żebyś za karę ruszył tam
swoje pośladki osobiście i wyjaśnił, kto jeszcze mu się na portale
loguje". Przełożony był jednym z tych ludzi, co przeklinają w miejscu
pracy, myśląc, że to doda im pewności siebie, a może nawet rzeczowości,
bo jak ktoś tak nonszalancko rzuca bluzgami, to musi być pewien
wszystkich słów dookoła mięsa.
Janis siedział skulony na podłodze łazienki w pracy. Rozmowa z Przełożonym tak go wzburzyła, że z trudem teraz łapał oddech. Wdech przez nos, myśl o powietrzu, które wchodzi. Wydech ustami, powoli, teraz myślę o mojej skórze.
Łazienka miała około dwóch metrów kwadratowych, jednak Janis patrzył na
kilometr w przód. Widział go, cyklistę z piekła, który w jednym ręku
trzyma listę procedur spisanych krwią na kamiennej tabliczce. W drugiej
trzymał zardzewiały sierp, którym aktualnie drapał się po brzuchu,
robiąc tym bruzdy, z których wypływały wnętrzności. Janis błagał, żeby
nie zobaczył go teraz, w takim żałosnym stanie, kiedy on chciałby mu
kiedyś w końcu zaimponować. Może jak przeczołga się pod drzwiami, to
zniknie z pola widzenia. Podłoga śmierdziała wszystkim, co najgorsze,
jednak najobrzydliwsze były własne łzy ściekające Janisowi po policzku.
Słona woda powoduje odruchy wymiotne.
Janis wynurzył się z własnej głowy. Strażnik z otchłani piekieł zniknął, zostało tylko zniesmaczenie własną osobą. Czas ruszyć w drogę.
Jeżeli dobrze Janis pamiętał, co już dostatecznie w jego przypadku jest
utrudnione, a samo w sobie pamiętanie o jednym konkretnym cyfracie
wśród setek innych jest ciężkie, ten konkretny na pewno nie mieszkał w
tych okolicach, chyba nawet nie w tym mieście. Każdy Manager Śmierci
Cyfrowej tygodniowo obsługuje do kilkunastu cyfratów, to znaczy
cyfrowych denatów, taki żargon firmowy, nie znalazł tego wyrazu w
wyszukiwarce, także pewnie sami sobie to wymyślili, żeby być bardziej
korpo. Sprawia to, że raczej nie rozpamiętuje się życia, miejsca
zamieszkania i tego typu detali, ale ten człowiek zdecydowanie był
bogaty, jego zdjęcia rodziny były robione w willi, bądź na egzotycznych wakacjach.
Tutaj z kolei ma przed sobą jakiś szemrany budynek z powybijanymi
szybami i drzwiami frontowymi, które już bardziej służą za płótno
graffiti, niż ochronę przed światem zewnętrznym. Jak nic tu była jakaś kradzież post-tożsamości, kolejny korpo koszmarek językowy. Ehh i na mnie w końcu musiało paść. Wyciągnął z biurka służbowy pistolet, standardowe wyposażenie pracowników polowych.
Jak w takiej kamienicy znaleźć akurat to mieszkanie, w którym skryła się osoba, której szuka. Janis postanowił iść metodą znaną każdemu, kto widział choć jeden film kryminalny, pukanie od drzwi do drzwi. Dotychczas nie spotkał nikogo podejrzanego, w większości mieszkań byli tylko rozpaczliwie biedni ludzie pilnujący swojego nosa, większość z nich nie mówiła nawet po polsku, ciężko ich posądzać o skomplikowane sieciowe machloje. Janis podszedł do kolejnych drzwi, narysowany na nich był wielki symbol szubienicy, poczuł mrowienie w skroni, można nawet pokusić się o nazwanie tego intuicją, która krzyczy, żeby uciekał jak najszybciej i jak najdalej. Mimo to zapukał, drzwi nawet nie były zamknięte, także stuknięcia sprawiły, że zaczęły się otwierać. Bezwolnie przez nie przeszedł, jakby jego nogi dostały bezpośrednie zaproszenie. „Czy jest tu ktoś? Centralne Biuro Cyfrowej Tożsamości, mam prawo tu być i porozmawiać z kimkolwiek, kto tu mieszka!", wyuczona regułka od pierwszego dnia pracy, pamięć mięśniowa wręcz. Janis wchodził coraz głębiej wewnątrz mieszkania, czuł, że jest u celu. Ku jego zdziwieniu nie natrafił na żadną organizację terrorystyczną, która kradnie tożsamości zmarłych, wykorzystując ich dane do fałszywych przelewów, prania brudnych pieniędzy, finansowania działań przestępczych. Spotkał za to w salonie ów cyfrata, którego w zeszłym tygodniu zdezintegrował, którego własna rodzina pochowała miesiąc temu i do dzisiaj zapewne opłakuje. Pamięć do twarzy ma dość dobrą.
„Mogę Panu jakoś pomóc", zapytaj cyfrat jak gdyby nigdy nic. „Tak...
Pan powinien nie żyć, mamy na to wszystkie papiery przecież, co Pan
tu... robi?". „Chłopcze, nie żeby był to Twój interes, ale zaczynam
właśnie nowe życie, uciekam z tego grajdoła, musiałem się tutaj tylko na
chwilę zatrzymać, aby parę spraw załatwić, jeszcze chwila, dostanę nowy
paszport od lokalnych przedsiębiorców i nie ma mnie tu. Zresztą nie
wiem dlaczego miałbym tłumaczyć się delikwentowi z CBCT, także za
przeproszeniem, ale Spierdalaj Pan". „Ale Pan powinien nie żyć... system
nie zgadza się!". „Całkiem szczerze to nie interesuje mnie to, teraz
odejdź, zanim stanie się Ci krzywda".
Janis patrzył na cyfrata, nie
mógł sobie przypomnieć jego imienia. Pamiętał tylko, że na zdjęciach
wyglądał na dość zadowolonego ze swojego życia, także po co miałby
uciekać, ale to nie jest problem. Jak go teraz namówić na to, żeby
nie żył, procedura się musi przecież zgadzać, nie mamy dokumentacji
technicznej na taką sytuację. Nie mamy dobrych praktyk na takie
sytuacje. Nie mam procedury. Spojrzał wzrokiem osoby pokonanej, dziura w żołądku zaczęła mu znów ciążyć. Wygrałeś.
Odwrócił się, by wyjść, kiedy usłyszał pusty śmiech. Teraz na miejscu
cyfrata nie-cyfrata stał Przełożony – piekielny cyklista. Twarz jego
rozpuściła się, dlatego pusty śmiech wydawała czaszka na miejscu twarzy,
ale wciąż potrafił rozpoznać na niej ironiczny uśmieszek, jakby
patrzyła na największego frajera w swoim życiu. Sierpem wskazywał na
Janisa, żeby nie było wątpliwości, kto jest podmiotem tego śmiechu.
Czy
to był test? Czy to wszystko było tylko po to, żeby sprawdzić, jak się
zachowam? Przecież nie wiem, co mam zrobić z tym człowiekiem, jesteście
niesprawiedliwi! Janis wiedział, że zna podręcznik na pamięć, wie,
bo w jego głowie nie było miejsca na wspomnienia ze swojego życia, miał
tylko miejsce na wiedzę książkową, reszta po prostu wyciekała i znikała.
Rezygnacja nagle przelała się i zmieniła w inne uczucie, w gniew. Jak
mogli tak sobie pogrywać jego uczuciami i kazać mu chodzić w takie
zapchlone miejsca. Giń pomiocie! Wyjął pistolet i zaczął w niego
strzelać. Nie spodziewał się przy tym, że przyniesie to jakikolwiek
efekt, czuł, jak biodro wyskakuje mu ze stawu, jak każdy strzał niesie
ze sobą straszliwy ciężar, ale również satysfakcję. Pudłował strasznie,
ale w końcu, ostatni strzał trafił w demona, prosto w czoło. Oczywiście
kula przeszła na wylot, jakby przeleciała przez cień, w końcu ten demon
nie istnieje. Krew zmieszana ze wściekłością przysłoniła wzrok Janisa,
który kaszląc, padł na ziemię, nie móc opanować swoich drgawek. Leżał
tak, od czasu do czasu trzęsąc się, i tak przez kilkanaście minut. W
powietrzu czuć był wstyd z domieszką bezradności, słychać było tylko
pociąganie nosem. W końcu uspokoił się, mógł znowu wstać, by zobaczyć,
że na podłodze niedaleko leżą zwłoki cyfrata z dziurą po kuli idealnie
pośrodku czoła. Plama krwi prawie już dosięgała jego butów, zapach
metalu i truchła wypełnił nozdrza. Co ja zrobiłem...
Janis
siedział na biurku w pokoju Przełożonego. Już nie był piekielnym
cyklistą, nie był wytworem wyobraźni Janisa, tylko człowiekiem z krwi i
kości, siedzącym naprzeciwko i czytającym raport z niedawnego zdarzenia.
„J-typ, czy ja dobrze rozumiem, tak po prostu zastrzeliłeś tego kolesia, a jak wróciłeś do biura, to bełkotałeś, że nie miałeś innej procedury i musiałeś to zrobić, żeby raport dzienny zgadzał się?". „Tak, chyba tak było, strasznie boli mnie głowa, niewiele pamiętam". „Skurwysynie, to jest piękne, właśnie takich ludzi tutaj potrzebujemy. Jak my to nazywamy, miałeś problem i rozwiązałeś go, myśląc outside the box. Już nie jesteś J-typ, od teraz jesteś w naszym departamencie J-gość, będziemy o tym pamiętać na rozmowie rocznej!"