Huśtawka


 

    Pierwsza noc.

Wiktora obudziło w nocy w zasadzie nic, oprócz potrzeby pójścia do łazienki. Wydaje się to być dość błahe, ale Wiktor poczuł ulgę. Znaczyło to bowiem, że dziecko spało, spało po raz pierwszy od wielu miesięcy. Każda noc naznaczona była wstawaniem co godzinę i bezcelowym bujaniem w akompaniamencie krzyku i bezsilności. Rodzic wszelki ból dziecka na siebie by wziął bez mrugnięcia okiem, ale niestety często jedyne co może zrobić, to w nocy tego oka nie zmrużyć. Wiktor będąc w toalecie, ciesząc się, że może z niej skorzystać bez większych przeszkód, nagle coś usłyszał. Koniec balu, pomyślał, weryfikując dźwięk jako płacz. Szybko wybiegł, pobiegł prosto do pokoiku dziecięcego. Cisza, dziecko smacznie śpi, chyba nawet uśmiecha się przez sen. Kto by pomyślał, że to właśnie huśtawka pomoże w zaśnięciu, tak samo jak sam miał za dzieciaka.

Wiktor położył się spać, zamknął oczy, nie, jeszcze szklanka wody. Starość nie radość, śmierć to nie wesele, jak to mówią, trzeba się napić to trzeba. Tylko dlaczego tak biało za oknem jest, wydawać by się mogło, że nie padał żaden śnieg w ciągu dnia. Ok, jeszcze raz można iść do łazienki, przemyć twarz, żeby na świeżo iść spać. Wiktor spojrzał w lustro, tak, ten zmęczony ostatnimi miesiącami człowiek to wciąż on. Lekko zmarszczony, pod oczami odbite okulary, ale lepsze to, niż bycie praktycznie niewidomym, choć może bez nich nie widziałby przeszkód, żeby w końcu pójść spać. Dlaczego nie może teraz zasnąć, mogłoby dziecko teraz go pokołysać, dla kosmicznej równowagi. „Byłoby to dość zabawne, dziecko kołyszące rodzica", powiedział na głos do żony.

    Druga noc.

Dziecko śpi jak zaczarowane, czy huśtanie sprawia, że tlen w mózgu się odcina, czy coś? Może w zasadzie trzeba by to sprawdzić, nie chciałby przecież krzywdy zrobić. Ale to dopiero jutro, dzisiaj można pospać. Jeszcze tylko do łazienki, czy to znowu płacz słychać? Przyspieszony krok do sypialni dziecka, oczy już przyzwyczajone do widzenia w ciemności dostrzegają, że rzeczywiście, na twarzy jest uśmiech, cwaniaczek, pewnie wie, że ojciec nie może zasnąć. Może po prostu ogolę się przed snem, może to broda pociera o poduszkę z nieznośnym wewnętrznym chrobotaniem. Wiktor spojrzał w lustro, przecież nie nosi brody już od dwóch lat, od kiedy dziecko urodziło się. „Kochanie, pamiętasz, dlaczego w zasadzie ściąłem tę brodę, jak szedł ten przesąd? Jak młody ojciec nosi brodę, dziecko szybko straci w życiu wygodę...?" zapytał żony, ale z sypialni dobiegła cisza, dlaczego tylko on nie może zasnąć. Ok, ale ogolić się można przecież i tak, może w rytuałach leży klucz do spokojnego snu. Maszynka jednorazowa ma małą rdzawą kropkę na ostrzu, znak, że niedługo trzeba będzie ją wymienić, za tydzień, może dwa.

Wiktor lubił rytuały, sprawiały, że każda część dnia miał swój początek i koniec, a środek miał sens. Golić się też bardzo lubił, coś, co w zasadzie nie miał szansy odkryć zawsze nosząc długą brodę, jakby kiedyś chciał dogonić świętego Mikołaja. Maszyna poszła w ruch, nagle poczuł rozbłysk bólu. Na szczęście to zwykłe rozcięcie... ale nie wygląda zbyt dobrze, widzi w lustrze jak kawałek, może pół milimetra skóry odstaje. Ciekawe co by było gdyby włożyć tam palec, czy by mógł za tę skórę pociągnąć i zobaczyć, czy pod spodem jest młodsza wersja siebie. Gdzie te plasterki były, w kuchni. Za oknem znowu biało? Przecież nie padał śnieg, co jest? Wiktor podszedł do okna. Dlaczego ten śnieg tak... błyszczy? W sumie to wygląda trochę jakby się ruszał. Jakby miliony białych robaków pełzały po ścianie za oknem. Jeden robak nagłe odwrócił się w jego stronę, stał się okiem. Wiktor mrugnął z zaskoczenia, jakby ten robak na niego skoczył. Nagle znowu stał w łazience i patrzył na siebie w lustrze. Przecież już dwa lata temu przestał się golić, bo nie chciał obnosić się z siwizną, głupek z niego czasem.

    Trzecia noc.

Dziecko śpi, Wiktor nie. Szkoda, że ta huśtawka ma limit kilogramów, naprawdę wygląda, jakby mogła pomóc w zaśnięciu. Sen to już tak odległe wspomnienie. „Kochanie, czy mamy przypadkiem jakieś tabletki na to", zapytał, ale nie spodziewał się żadnej odpowiedzi. Wszyscy chyba zapadli w jakiś magiczny letarg, tylko on musi chodzić po korytarzach i pilnować porządku. Jakby ktokolwiek kiedykolwiek miał tu się włamać, dom zdecydowanie mieli najmniej robiący wrażenie na całej ulicy. Wiktor miał jednak plan na poprawienie swojego dobrobytu, wie, że na końcu dziury, którą zrobił sobie przy goleniu, znajduje się skarb. Dlatego też włożył w nią dwa palce wskazujące i rozciągnął i zaczął drapać. Krew zaczęła chlapać na lustro, ale nie ma to znaczenia, liczy się wynik, liczy się drapanie, skóra to tylko kłamstwo, które ukrywa ludzi przed prawdą, prawda jest pod spodem, pod spodem jest sen. Wiktor spojrzał w lustro, brak dziur, zobaczył tę samą zmęczoną twarz, zmarszczki i worki pod oczami, on naprawdę musi w końcu zasnąć, dziwne rzeczy przychodzą mu do głowy. Szklanka wody może pomoże.

Stojąc na środku kuchni, pijąc spokojnie wodę przyglądał się błyszczącemu śniegu, a raczej armii białych robaków wijących się za oknem. Coraz większa ich ilość mu się przyglądała, ale wydawały się być przyjazne. Otworzę im okno, może podpowiedzą, jak zasnąć w tych niespokojnych czasach. Także Wiktor uchylił okno, przez które wsunęło się coś, co można by określić jako wąż złożony z małych, białych glist, z wielkim okiem zamiast głowy. Zaczął on się bacznie przyglądał osobie, która zaprosiła go do swojego domu, jak peryskop, który wyjrzał przez taflę wody. Oko gościa zrównało się z twarzą gospodarza, który zobaczył w wielkim białku swoje odbicie, gładką skórę, brak zmarszczek i broda, która mogłaby się mierzyć z Rasputinem. „Pójdź ze mną", powiedział wężowy stwór. Wiktor nie chciał się kłócić z fantasmagorią, także wyszedł na taras. Teraz zrozumiał, z czym ma do czynienia. Nie był to wąż, nie była to ściana, stwór bardziej przypominał słonia złożonego z wijących się białych robaków, z owym wężem zamiast trąby i wielką, czarną pustką w miejscu na oczy. Otwór gębowy stwora zaczął się otwierać, osiągając kąt rozwarty, ujawniając zęby przypominające raczej plecy jeża. Wydał obrzydliwy okrzyk dziecka płaczącego z siłą całego żłobka, co ocknęło Wiktora, który znów patrzył na swoje odbicie w lustrze. Muszę się przespać, pomyślał, niech mnie ktoś pokołysze...

    Czwarta noc.

Nawet już nie próbował zasnąć, Wiktor stał w korytarzu i patrzył w stronę kuchni, w stronę okna, za którym wiły się robaki, jakby coś budowały na jego posesji bez jego wiedzy. Ten słoń, ten robakoelefant zabrał Wiktora sen, jego młodość, jego skarb ukryty pod skórą, pieprzona glista. Musisz się z nim skonfrontować, podpowiedziało mu sumienie. Uzbroić musisz się w żyletkę, by wypruć mu żyły, sumienie miało plan i nic nie powstrzyma go przez popchnięciem Wiktora do tego. „Idę to zakończyć, jak nie wrócę w przeciągu piętnastu minut, dzwoń na policję", wejrzał do sypialni i poprosił żonę. Wiktor otworzył drzwi tarasowe, monstrum pozwoliło sobie wejść do środka, gdzie zajmował większą część salonu. Smród wydzielał się z każdego z setek otworów na jego ciele, pusta dziura po oczodołach jednocześnie wprawiała w niepokój, jak i przygnębiała, jakby właściciel tej dziury był w wiecznym bólu. Oko bacznie przyglądało się Wiktorowi, który patrzył w bezruchu na swojego przyszywanego wroga i mamrotał modlitwy połączone z przekleństwami. Nagle zamachnął się żyletką, ale ręka zatrzymała się przed potworem, który w żaden sposób nie zamierzał się bronić. Dlaczego nie chce się bronić? A może... „Czy mógłbyś mnie pobujać na huśtawce?" zapytał Wiktor. Monstrum przytaknęło, ale zmierzyło wzrokiem Wiktora, a później huśtawkę. „Wiem o co Ci chodzi, jestem zbyt duży na nią, nie wiem, co z tym zrobić... może Ty miałbyś jakiś pomysł?". Jego gość przytaknął, po czym odsłonił setki spiczastych zębów. „Tak, to się nada, dziękuję" uśmiechnął się Wiktor.

    Dzień pierwszy.

Kurier podjechał na podjazd, ma dostarczyć huśtawkę do domu dla p. Wiktora. Chyba kojarzę tego kolesia, przyszło do głowy kurierowi, smutna sprawa, żona zmarła przy porodzie, całe osiedle tym żyło.

Zadzwonił do drzwi, zapukał raz, drzwi były uchylone, otworzyły się. Nagle kurier zobaczył... co on zobaczył właściwie. Na podłodze leżał Wiktor, martwy, z odgryzionymi wszystkimi kończynami. Kurier prawie zemdlał, a na pewno zwymiotował, rozpaczliwie zaczął szukać telefonu, dzwonić na policję. Co tu się mogło stać, ratujcie niebiosa, a z wewnątrz domu słychać było płacz dziecka, podbiegł do niego, biedaczek wyglądał, jakby nie spał całą noc.